- Nie tak dawno temu był w Europie moment, gdy nie było żadnego amerykańskiego czołgu zdolnego do działania. Dzisiaj ta sytuacja się diametralnie zmieniła i zaangażowanie Amerykanów oznacza powrót do stanu sprzed kilkunastu lat - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Andrzej Kiński ekspert wojskowy, redaktor naczelny miesięcznika "Wojsko i Technika".
Poniedziałkowa "Rzeczpospolita" napisała, że Waszyngton szykuje lepszą, niż się do tej pory spodziewano, ofertę wzmocnienia obecności wojskowej w Polsce. Według dziennika, nowe plany za kilka dni przedstawi w Warszawie wiceszef Pentagonu John Rood. "Amerykanie rozważają m.in. ulokowanie na stałe w Poznaniu potężnego sztabu dowodzenia, na którego czele stanąłby dwu-, a może nawet trzygwiazdkowy generał. W razie zagrożenia byłby odpowiedzialny za koordynację działań USA na wschodniej flance NATO" - informuje "Rzeczpospolita".
- Jeżeli dowodziłby trzygwiazdkowy generał, to byłby to co najmniej poziom korpusu, na który składa się od dwóch do czterech dywizji amerykańskich. Jeżeli zaś dwugwiazdkowy, to oznaczałoby to pojawienie się komponentu lądowego, czyli amerykańskiej dywizji. Najważniejsze jednak jakimi siłami będzie ten sztab dowodził, bo bez podległego wojska on nie będzie funkcjonował - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl generał Waldemar Skrzypczak.
Emocje studzi Andrzej Kiński, ekspert wojskowy, redaktor naczelny miesięcznika "Wojsko i Technika". - Musimy poczekać na zakończenie analiz w USA zamówionych przez departament obrony w ubiegłym roku, dotyczących możliwości zwiększenia sił amerykańskich w Polsce. To będzie kluczowe - powiedział.
Jak o randze sztabu świadczyłby dwu-, a może nawet trzygwiazdkowy generał? - To pokazuje, że ranga będzie stosunkowo wysoka, struktura dowodzenia poważniejsza. Może chodzić o kilkuset oficerów i żołnierzy amerykańskich, jednak struktur dowodzenia na czele których stoją dwu lub trzygwiazdkowi generałowie w siłach zbrojnych Stanów Zjednoczonych jest kilkadziesiąt - przyznał ekspert.
Ambitne plany Amerykanów?
Szef MON Mariusz Błaszczak przyznał w radiowej Jedynce, że czuje się "osobiście odpowiedzialny za zwiększenie liczebności wojsk amerykańskich w Polsce. Temu służyły moje wizyty w Waszyngtonie". Trzykrotnie rozmawiał z doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta Donalda Trumpa, zarówno poprzednim gen. H.R. McMasterem, jak i obecnym Johnem Boltonem. - No i w końcu wizyty w Pentagonie, zarówno z poprzednim sekretarzem obrony Jamesem Mattisem, jak i obecnym Patrickiem M. Shanahanem - powiedział Błaszczak. - My nie rozmawiamy na temat taki, czy zwiększona zostanie obecność amerykańska, tyko jak - dodał.
- Powinno nam głównie zależeć na obecności na terenie naszego kraju amerykańskich jednostek bojowych, takich, które na miejscu dysponowałyby sprzętem, amunicją i w wypadku zagrożenia te oddziały mogłyby natychmiast wkroczyć do działania - powiedział Andrzej Kiński. - Może tu być umieszczone kolejne, regionalne dowództwo w którym będzie kilkuset oficerów, podoficerów, którzy będą kierowali siłami na kontynencie europejskim, lub ewentualnymi siłami wzmocnienia. Oczywiście, to będzie duży prestiż, zwłaszcza w wymiarze politycznym, ale to nie jest realna siła bojowa. Bardzo dobrze, że nasz rząd rozmawia z Amerykanami na temat zwiększenia sił militarnych USA w naszym kraju, ale musimy zdać sobię sprawę, że te najważniejsze decyzje będą zapadały nie nad Wisłą, lecz nad Potomakiem - dodał.
- Na przestrzeni ostatniej dekady wiele różnych komponentów sił zbrojnych USA zostało z Europy przeniesionych w inne regiony m.in. na Bliski Wschód. To powrót sił zbrojnych USA na nasz kontynent, a nie tak dawno temu był taki moment, gdy nie było w Europie żadnego amerykańskiego czołgu zdolnego do działania, a dzisiaj ta sytuacja się diametralnie zmieniła i to powrót do stanu sprzed kilku, kilkunastu lat. Wszelkie struktury dowodzenia są bardzo istotne, szczególnie, że one również warunkują współdziałanie z sojusznikami - stwierdził ekspert wojskowy.
PolskieRadio24.pl/"Rzeczpospolita"/ho