Zwolnienia w redakcji "Rzeczpospolitej"
PR dla Zagranicy
Michał Strzałkowski
06.11.2012 10:15
To echa głośnego tekstu wraku Tu-154M, który ukazał się na łamach tego dziennika w ubiegłym tygodniu
fot. glowimages.com
Tekst "Trotyl na wraku tupolewa" w dzienniku "Rzeczpospolita", był nierzetelny i nienależycie udokumentowany - uznała Rada Nadzorcza dziennika. Chce odwołania redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" Tomasza Wróblewskiego, jego zastępcy Bartosza Marczuka oraz szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego, a także autora tekstu Cezarego Gmyza.
Gmyz powiedział IAR, że już został zwolniony i że podtrzymuje tezy zawarte w artykule.
Rada Nadzorcza oraz właściciel wydawnictwa Grzegorz Hajdarowicz uznają - czytamy w oświadczeniu - że dziennikarze związani z publikacją nie mieli podstaw do stwierdzenia, iż we wraku tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Cezary Gmyz pomimo wcześniejszych zapewnień nie przedstawił żadnych oświadczeń stwierdzając, że informatorzy odmówili złożenia dokumentów.
Jak napisał w oświadczeniu na stronach gazety, prezes zarządu Grzegorz Hajdarowicz, tekst ten nie powinien się nigdy w takiej formie ukazać w "Rzeczpospolitej". "Uzyskane przez dziennikarzy informacje o cząstkach wysokoenergetycznych powinny być przekazane rzetelnie, bez nadinterpretacji i uprzedania wyników badań oraz analiz. Ogromnym nadużyciem był też sam tytuł artykułu" - napisał Grzegorz Hajdarowicz, który przeprosił czytelników za to, że "nieprzemyślane działania kilku osób znów wywołały wojnę polsko-polską".
W oświadczeniu Presspubliki znalazły się kłamstwa - powiedział IAR Gmyz dodając , że jest w stanie to udowodnić. Jak powiedział, ludzie którzy odpowiadają za gazetę nie byli w stanie zapewnić bezpieczeństwa jemu, stąd nie byliby w stanie zapewnić bezpieczeństwa jego informatorom. Podkreślił też komentując zarzuty, że tekst został rzetelnie przygotowany i przeszedł wszystkie szczeble redakcyjnej kontroli. Gmyz podtrzymuje wszystkie tezy zawarte w artykule. Pytany o komentarz do stwierdzeń prokuratury, że badania nie zostały jeszcze zakończone, podkreślił, że materiał dowodowy w tej sprawie "spoczywa w rękach rosyjskich" i że spotkał się ze swymi informatorami już po konferencji prokuratury, którzy podtrzymywali wszystko co mu wcześniej powiedzieli. Jak dodał , konferencję prokuratury zorganizowaną w odpowiedzi na jego artykuł, odbiera jako manipulację.
Artykuł Gmyza, który ukazał się w ubiegłym tygodniu, spowodował
poważne poruszenie na scenie politycznej. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła rewelacjom gazety. Według niej, nie można na podstawie wyników wstępnych badań wnioskować o wystąpieniu śladów materiałów wybuchowych, a publikacja "Rzeczpospolitej" zawiera wiele nieprawdziwych lub nieprecyzyjnych informacji. Zdaniem prokuratury rozstrzygające w tej kwestii będą wyniki badań laboratoryjnych.
Gazeta wydała następnie oświadczenie, w którym przyznała się, że pomyliła się pisząc o trotylu i nitroglicerynie. Zauważyła jednocześnie, że nie można wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność "wysokoenergetycznych zjonizowanych składników". Cezary Gmyz utrzymuje, że jego tekst jest rzetelnie udokumentowany i odrzuca krytykę.
W środę do dyspozycji rady nadzorczej oddał się Tomasz Wróblewski. Następnie Rada Nadzorcza i właściciel Presspubliki Grzegorz Hajdarowicz zapowiedzieli powołanie komisji do zbadania okoliczności publikacji Cezarego Gmyza.
IAR/MS